wtorek, 11 grudnia 2012

Polityka


             Obecnie w prowincji "Celebes południowe" toczy się ostra kampania wyborcza o miejsce nowego "gubernora". Prowincja - Sulawesi Selatan to coś takiego jak polskie województwo, ale zdaje się, że tutejszy gubernor ma dużo większe prawa niż polski marszałek województwa. Realna gra toczy się tylko między dwoma kandydatami i stronnictwami ich popierającymi. Jeden z nich to obecny gubernor - Syahrul Yasin Limpo, będzie się ubiegać o reelekcję. Jego główne hasło wyborcze to „Don’t stop komandan”. Komandan to on sam naturalnie. Preferuje styl militarny i rządy twardą ręką. Na większości plakatów przedstawiany jest w mundurze wojskowym, czasem z bronią, albo jakimiś pojazdami wojskowymi w tle, np. z lotniskowcem [!], oczywiście ani Komandan ani Indonezja w ogóle lotniskowca nie mają, nie szkodzi.

Zdarzają się też jednak bardziej familiarne wizerunki . A to jest piosenka wielbiąca Komandana, którą znają chyba wszyscy.
Don't stop Komandan!

Drugi kandydat - Ilham Arief Sirajuddin, obecny major Makassaru, (chyba odpowiednik polskiego prezydenta miasta) preferuje  styl liberalno-akademicki. W garniturze, miło się uśmiecha, nosi okulary, mówi o rozwoju nauki i edukacji, ekonomii.  Zazwyczaj pokazuje się z ze swoim przyszłym wice gubernorem, nie wiem dlaczego, oczywiscie Komandan też takiego ma, ale Ilham ze swoim vice właściwie tworzą duo wyborcze, a komandan pozuje raczej sam. Może chodzi o to, żeby pokazać, że nie chce zagrabić władzy tylko dla siebie, że RAZEM będziemy rządzić, umiem się dzielić, albo upodabnia się to prezydenta Indonezji, który też zazwyczaj paraduje z wiceprezydentem, tak jak u nas prezydent ze swoją żoną. W ogóle, we wszystkich budynkach publicznych i wielu prywatnych miejscach wiszą wizerunki obecnego prezydenta i wiceprezydenta Indonezji, prawie nigdy samego prezydenta. Tak się prezentuje major Makassaru (z lewej strony)ze swoim kochankiem ich piosenka.


Oczywiście piosenka też jest, a w niej miłość do Boga i dzieci, a jakże.


Plakaty wyborcze obu Panów można znaleźć na każdym kroku, cały prowincja, a w szczególności Makassar jest nimi pozalepiana. Indonezyjczycy, a przy najmniej znacząca ich część traktują tę rywalizację i przyszłe wybory naprawdę poważnie. W dniu, w którym doszło do oficjalnego zarejestrowania kandydatów, choć dzień był znany od dawna i jest to po prostu normalny element kampanii tak jak w Europie doszło do zamieszek. Naprawdę poważna sytuacja szykuje się jednak w tuż przed i po ogłoszeniu wyborów, co ma nastąpić dopiero w kwietniu! A patrząc na napięcie i wszechobecną agitację wyborczą ma się wrażenie, że będą w przyszłym tygodniu i tak już od września. Ostatnio w czasie jednego eventu organizowanego przez komandana jeden człowiek próbował wysadzić go w powietrze, komandanowi nic się nie stało, jednak w z powodu wybuchu bomby rannych zostało kilka ludzi. Była tam też moja koleżanka, gruba jak niewiadomoco i z wąsem, ale obrażeń nie odniosła. W każdym razie bez względu na to kto wygra wybory wiadomo, że dojdzie do rozrób i może nie jest bezpiecznie wchodzić w skupiska ludzi. Czekamy więc na bomby i zamieszki, no ale to jeszcze sporo czasu.

Tymczasem kampania trwa. Bardzo dużo sklepów, jadalni, warsztatów, samochodów czy motorów ma naklejki świadczące o poparciu dla jednego z kandydatów. Ciekawe, że nawet służby publiczne takie jak policja czy służba zdrowia ma pojazdy pozaklejane plakatami wyborczymi obu frakcji, chyba zależnie czy jest to służba miejska czy wojewódzka.
Z Komandanem nawet przez pewien czas mieszkałem na jednym osiedlu, ale chyba nigdy go tam nie widziałem, bo prawie wszystkie samochody mają tu ciemne szyby, no a szyby Komandana to wiadomo, ciemne do przesady. Zdaje się, że w samym Makassarze przewagę ma major, ale w reszcie prowincji naturalnie lepiej rozpoznawany jest obecny gubernor. Jak się pytam ludzi, kto wygra to odpowiadają, że nie wiedzą, ale jakoś tak się czuje przewagę Komandana.


             Już jakiś czas temu w ramach kampanii wyborczej Komandan zorganizował event sportowo-kulturalny. Zaprosił przedstawicieli różnych regionów i wiosek z Południowego Celebes, by zaprezentowali swoje tradycje i generalnie unikalne umiejętności. Zostało też zaproszone przedstawicielstwo jednej z wiosek z dalekich wód, by przedstawiło swój tradycyjny taniec z nożami (wygląda trochę jak taniec pijanych paralityków), w czasie którego ranią się nimi bezurazowo. Jak to się dzieje, logicznie jest niewytłumaczalne. Mój kolega, który potrafi taki taniec wykonać, ale pytany jak to się dzieje, że tnąc się nożem nie robi sobie krzywdy, odpowiada  – Nie wiem... Chyba jakaś magia. W każdym razie zaproszenie na takie wydarzenie to dla małej wioski nie lada wyróżnienie, tym bardziej, że z całego regionu zostali zaproszeni tylko oni. Tenże kolega – Maleo studiujący ze mną na uniwersytecie właśnie z tej wioski pochodzi i razem ze swoimi współziomkami, którzy mieli przybyć z jego wyspy, mieli dać pokaz tańca z nożami.Wraz z dwoma innymi kolegami, Abrahamem i Fajarem postanowiliśmy odwiedzić całe wydarzenie, głównie ze względu na Maleo i jego taniec.
Tego dnia było wyjątkowo gorąco, na miejscu był tłum ludzi, tak widzów jak i delegacji z całego regionu. Jak tylko wjechaliśmy na obszar wydarzenia zaczepił mnie jakiś katolicki ksiądz. Wyglądał bardzo żałośnie i współczująco, trochę jak nawiedzony bezdomny, ale taki z misją. W każdym razie księdzu wydawało się, że tylko dlatego, że jestem białym Katolikiem zostanę jego przyjacielem. Mimo, że kilka razy mu powtarzałem, że muszę już iść nie chciał mnie puścić chyba z 15 minut, opowiadając mi o swojej pracy i Bogu. Chciał też oczywiście mój numer (wszyscy chcą), ale wtedy już zdążyłem się nauczyć, żeby numeru nieznanym, a szczególnie dziwnym ludziom nie dawać. Abraham oddalił się szukać miejsca z dobrym widokiem na trybunach, a ja z Fajarem mieliśmy zaparkować motory. Zaraz po tym jak uwolniliśmy się od księdza (który zdaje się trochę nas śledził) i udało nam się znaleźć wolne miejsca parkingowe, zmierzając na trybuny wpadliśmy na nauczyciela Fajara, który był tam w reprezentacji, „Nauczycieli Południowego Sulawesi”.
Ucieszył się bardzo na nasz widok, i zaprosił do paradowania razem z nimi. Grzecznie odmówiłem. On jednak strasznie napierał, zaczął zwracać nam uwagę, że nasze stroje są niewłaściwe, a szczególnie mój – krótkie spodenki i klapki. I że on nam da ich stroje „drużynowe”. Oczywiście za nic w świecie tego nie chciałem, już sobie wyobrażałem jaką radość i śmiech wzbudziłbym w firmowych ciuszkach, ale raz, że niewiele rozumiałem z samej rozmowy, a dwa że przestraszony Fajar mówił, że nie jest w stanie nic zrobić bo to jego nauczyciel. Tracąc kolejne minuty dotarliśmy do samochodu gdzie dostaliśmy oficjalne koszulki i spodnie, oczywiście dla mnie za małe. Chcieliśmy jak najszybciej udać się na widownię żeby nie przegapić tańca Maleo. Ale Nauczyciel powiedział, że nie możemy bo mamy oficjalne stroje reprezentacji, a oni jeszcze nie paradowali i będzie to źle świadczyć o drużynie jeśli któryś z jej członków zamiast czekać na swoją kolej do oficjalnego przemarszu będzie na widowni. Uważałem że to niesprawiedliwy argument post factum, ale coraz bardziej niepewny Fajar, niechętnie przyznawał Nauczycielowi rację.
 – Come on George, let's make photo with them!
– Why?
– You will have a great keepsake.
– But i don't need it...
– Oh it will be great photo, let's do it man
– Ok. let it be...
– Hey George! Don't be so gloomy! start smiling! yeah better, but not so artificial! Can u keep this smile for a second? Hey George let's put your arm around the girl, yeah thats cute now....
Mimo, że tego naprawdę nie lubię uczę się uśmiechać coraz dłużej i wymuszać coraz bardziej naturalny uśmiech. Tu np. byłem w wyjątkowo złym humorze, a zdjęcie wyszło w porządku. 

 – No, no dobra grupujemy się, zaraz będziemy maszerować – zawyrokował Nauczyciel.
Dopiero teraz zrozumiałem, że on chce nasz wciągnąć w tę swoją paradę, z resztą chyba najbardziej żałosną ze wszystkich, małą i niezorganizowaną – Nie dziękuję – powiedziałem. On się tylko uśmiechał poklepywał mnie po ramieniu, a Fajara nieco ostrzej informował, jak Faj mi przekazał – że nie mamy wyjścia.
 – Nie mamy Wyjścia, powiedział Fajar.
 – Ale jak to, nie możemy po prostu podziękować i nie iść? – Wizja maszerowania jako jedyna biała osoba w promieniu kilometra przed kilkutysięcznym tłumem mnie przerażała.
Orkiestra dęta ćwiczy przed występem.
 – Nie. O kurde tak się boje…
Nadzieja, że Fajar jeszcze coś wykombinuje w tym momencie mnie opuściła. Przypominało mi to niedobry sen. Nawet zacząłem do siebie gadać – to tylko zły sen      to jak zły sen      to kurwa jakiś zły sen chyba.
 – Trzymaj – odezwał się Nauczyciel wręczając mi jakąś flagę. Oczywiście odruchowo wziąłem ją do ręki
 – Co to?
 – To nasz sztandar, będziesz go niósł.
 – Słucham!?
 – No tak, uważam, że tak będzie najfajniej jak będziesz otwierał nasz pochód z flagą.
 – …
 – … Będę tuż za tobą…
W tym momencie, czara poniżenia i bycia wykorzystywanym przelała się we mnie.
 – Nie.
Uznałem, że upadłem już tak nisko w swoim braku asertywności, że jeśli teraz nie domówię, to ten człowiek będzie mnie mógł zmusić do wszystkiego. Podałem mu flagę.
 – No nie no Geroge, jest Twoja, daj spokój, nie ma czego się obawiać.
Ale ja już byłem do niego zbyt źle nastawiony by negocjować.

W tym momencie chyba jedyny raz, a przynajmniej jeden z niewielu razy miałem gdzieś całą etykietę, akceptację różnic kulturowych i dostosowywania się do otoczenia i innych ludzi. Zablokowałem się. Nawet gdyby sam Komandan przyszedł prosić mnie o niesieni flagi czy otwieranie marszu, nie przekonałby mnie, odpowiedział bym mu tak samo jak temu kutafonowi, który moim kosztem chciał sobie podnieść prestiż swojej nędznej grupki.  – Bierz tę flagę, albo chuja, sam sobie maszeruj.  – Tak przynajmniej myślałem, użyłem jednak mimo wszystko słów łagodniejszych.
– Weź proszę tę flagę – powiedziałem, wciąż z wyciągniętą w jego stronę ręką.
–  Oj George daj spokój…
– Bierzesz tę flagę, albo nigdzie się stąd nie ruszam! – Nauczyciel Spojrzał na mnie bykiem, ewidentnie rozczarowany moją nagłą zmianą nastawienia.
– Dobrze już dobrze, możesz iść w pierwszej parze…
– I nie idę w pierwszej parze… – Jego wyraz twarzy jeszcze się pogłębił.
– No proszę Cię, fajnie będzie jak będziesz dobrze widoczny.
–  Ani w drugiej! – trochę mu przerwałem. Spojrzał na mnie rozpaczliwie, chyba właśnie niszczyłem jego wspaniałe plany, ale nie dodał nic więcej, może z obawy żeby nie prowokować mnie jeszcze bardziej.
 – I idę po lewej stronie – dodałem, by być dalej od trybun.Wziął flagę i nie chciał na mnie więcej patrzeć.
Stałem więc w trzecie parze po lewej stronie względem kierunku marszu, mając po swojej prawej wyjątkowo wysokiego Indonezyjczyka, który trochę nie zasłaniał. Mimo wszystko i tak były to chyba jedne z bardziej stresujących minut w moim życiu.
 Wchodząc na plac paradny oczywiście zewsząd dało się słyszeć okrzyki – bule! bule! – Ludzie wskazywali mnie rękami, krzyczeli jakieś niezrozumiałe zaczepki i trzęśli się ze śmiechu. Znosiłem to godnie uśmiechając się i machając do publiczności jak modelka – tak jak nam przykazano.W końcu jak wszystko i to minęło.

Najgorsza grupa na evencie, przeczuwałem to od początku. Totalne niezorganizowanie, aż mi było wstyd przed Komandanem.
Przez tego pieprzonego Nauczyciela i jego marsz ominął nas taniec Maleo. Tak, że nic z jego, ani innych pokazów nie zobaczyłem. No a po tym jeszcze jak chcieliśmy się już zbierać okazało się, że Nauczyciel już pojechał zapominając, że w samochodzie są nasze ubrania, telefony, portfel i kluczyki do skutera. Jakąś okrężną drogą, dzięki temu, że Abraham miał telefon po ok. pół godziny udało nam zdobyć się jego numer i się dodzwonić, angażując przy tym całą rzeszę wujków ciotek i siostrzeńców.No więc ja z Fajarem ruszyliśmy do jego domu na motorze Brama, którego zostawiliśmy pod drzewem. Po prawie godzinie jazdy w ciężkich korkach, w najgorszym słońcu, dotarliśmy w końcu do wskazanego domu. Otworzyła nam bardzo miła Pani Żona Nauczyciela, która poinformowała nas, z rozbrajającym uśmiechem, że męża nie ma, pojechał do sklepu, ale powinien nie długo wrócić. Oczywiście naszych rzeczy nam nie zostawił. Byłem tak załamany, a raczej zszokowany, że właściwie się nie złościłem, tylko głupio uśmiechałem z niedowierzaniem. PŻN umiliła nam nieco czas oczekiwania i zaserwowała zimne picie, jakieś ciasteczka i smażone banany. Po ponad godzinie czekania, Nauczyciel wrócił obładowany siatami z zakupami.
Komandan pozdrawia paradujących
 – O już jesteście!? – Zawołał rozradowany jak gdyby nigdy nic. Nie zauważyłem u niego cienia zażenowania. Odebraliśmy nasze rzeczy i przebraliśmy się w normalne ubrania. Na pożegnanie Nauczyciel, któremu musiałem jakoś wcześniej o tym napomknąć (pewnie w pytaniu „Lubisz piłkę nożną? Nie? To jaki sport lubisz?) zagadnął mnie:
 – No to pamiętaj George, żeby mnie odwiedzić na grę w ping-ponga.
- „Tak kurwa, na pewno będę grał z tobą w ping-ponga, nie no kurwa jasne, powiedz coś jeszcze bardziej niewiarygodnego!” – Oh spróbuję, ale mam słabą pamięć – powiedziałem tylko, mszcząc się przy tym za całe moje dzisiejsze pognębienia. Chyba nie zrozumiał, że to była ironia. Zdaje mi się, że Nauczycielowi nawet przez myśl nie przeszło, że dojazd do jego domu i cała sytuacja może stanowić dla kogoś, na przykład dla mnie jakikolwiek problem. Bramm czekał na nas, ponad trzy godziny, nie mając pojęcia czy i kiedy wrócimy. No i po tym jeszcze z pół godziny jazdy do domu. Zły dzień i nie zapomniany, bo to było już chyba ze dwa miesiące temu, ha!

A o to bohaterowie przygody:


Ekipa Maleo. Jego rodzina i sąsiedzi z wioski z dalekich wód. Maleo - 4 od prawej. Gram z nim czasem w ping-ponga.
Abraham i Fajar - pomagają mi sprzątać w pokoju. Tzn. za pierwszym razem kiedy, trzeba było go przystosować, sprzątałem tam dwa dni zanim zdecydowałem się nocować.






****************************************************************************
A od niedzieli przez trzy dni w całym Makassarze organizowane były demonstracje przeciwko korupcji w rządzie. Jedna z nich przed moim "wywrotowym" uniwersytetem.


Univeristas Muhammadiyah Makassar - tutaj studiuję










Takie krzesła używamy na uniwersytecie, musieli je wynieść.



koniec